do pochyłej jabłoni,
wielobarwnych motyli,
zamyślonej piwonii.
Nie po drodze do świtów,
mgłą po polach usłanych,
obdrapanych chodników,
białych bzów, dzikich malin.
Z czeremch echo się niesie,
wdzięczny śmiech i szeptanie,
chwilę błądzi po lesie
z pocałunkiem, z wyznaniem.
Nie po drodze nam karmić,
chlebem było łabędzie,
nie po drodze w noc parną,
liczyć gwiazdy na niebie.
– ...Lilie z rąk mi wypadły,
szpetny mural przyzywał,
nie wiem czemu, naprawdę,
byłam taka szczęśliwa.
– Za mną morwy są białe,
perfum silna woń, mdląca,
z boku lipy zmurszałe,
z przodu wzgórza i łąki.
– Trzymam kartkę papieru,
prawie cała jest czysta,
tylko kilka literek,
czasem zalśni złocistych.
– Po policzku mym spływa,
łza gorąca i słona,
dziś mi kwiatów nazrywaj,
zawsze już tul w ramionach.