pierwsze tańczące promyki złote,
mgła przybierała postać dziewczęcą,
pełną powabu, pełną uroku.
I już szła wolno, w lewo ukosem,
na chwilę ku mnie zwróciła głowę,
wtedy dostrzegłem jej smutne oczy,
jak mech na drzewie takie zielone.
– Czemu wpatrzony tak jesteś we mnie?
– Cóż cię do tego lasu przywiodło?
Dłoń otworzyła a motyl senny,
wyfrunął ranek witając chłodny.
Do odpowiedzi usta rozwarłem,
lecz słowa jakby ugrzęzły w krtani,
oczarowany patrzyłem, stałem,
łaknąłem słuchać przedziwnej pani.
– Gdy jeszcze ludzkość była w kolebce,
śpiewały ptaki, dziś wam nieznane,
pilnowałyśmy rzek, łąk bezkresnych,
szumiących borów i oceanów.
– Błyszczały wokół dzbany miłości,
szeptem, rozkoszą się wypełniały
i w ciepłym deszczu w promieniach słońca,
obfite strugi się rozlewały.
– I patrzyłyśmy na krok uroczy,
chwiejny, ciekawy bez żądz i pychy,
byliście jako dziecina słodka
u wodospadu Kamienicznika.
– Rośliście w siłę depcząc stworzenia,
pięknego daru się wypierając,
z sióstr co ślęczały przy łonie ziemi
z wami zostałam tylko ja sama.
– I tak jak tyś mi dziś w oczy spojrzał,
tak ja czasami ludziom zaglądam
i w każdych jednych dostrzegam dobro,
choćby skrywane na samym spodzie.
Poczułem drżące, ciepłe powietrze,
mgielna piastunka się oddalała,
a z nieprzebranej gęstwiny leśnej,
radośnie ptaki coś szczebiotały.