przez mgłę dochodzi głos
tłumi gęstość przecież
nie znać czyj to szloch
może w polanie ukryte
chowa oczy mokre
albo nad strumykiem
smutne topi krople
do dnia coraz bliżej
opada kurtyna szara
promień blady wyszedł
patrzeć świtu zaraz
gdzieś ptak zakwilił
wiatr poruszył liścia
szepcząc z calej siły
leśna w nim modlitwa
dnieje może prędzej
rosa srebrem tkana
jasno biało wszędzie
nigdzie głosu łkania
gdzieś chwila ta odeszła
moment ten uleciał
nocy było spieszno
dzień zaś czekać nie chciał
w pełnym słońcu inny
bór choć srogi czasem
niemalże niewinny
świadkiem leśnych
zdarzeń...