Czasem kłębi się we mnie bezduszny cyrk,
Tu na widowni siedzą lwy, to ich gra,
Nowa zabawa, w której liczy się krzyk,
A jedynym zwierzęciem jestem ja.
Pojawiają się niekiedy płynne hologramy,
Składają się zawsze w jakąś całość
I przekładając na przody moje sny
Wyodrębniają moją złość.
Siedzę wtedy ściśnięty jak skórzany pas,
Echo dudni mi w głowie, gorzej niż gwar
Który rodzi się na widowni kolejny raz.
Uciekam, to mój jedyny plan.
A potem docieram do brudnego lustra,
Widzę wtedy przed sobą, jak zimno klnie
Moje odbicie, od złości wykrzywiając usta
Czuję, że jest mnie coraz mniej.
Każdego dnia jestem przed samym sobą,
Patrzę na lustro i z wielką złością
Wybieram, którą iść teraz drogą,
By znów nie kierować niepewnością.
Czasem kłębi się we mnie bezduszny cyrk,
Niekiedy jest to nieokiełznana niepewność,
I choć często ogarnia mnie złość,
Najchętniej zdusza mnie krzyk.
A z każdym krzykiem, oboje umieramy.