niedowierzanie.
Krew, łzy i proch
- moje śniadanie.
Piasek chrzęszczący
między zębami,
nicość płynącą
czułem palcami.
Obłędne oczy,
zabójczy dryf,
widziałem koniec,
lizałem syf.
Słyszałem głosy,
z piekielnych ust,
Azazel wołał:
Łechtasz mój gust!
Pomiot szatana,
rozrywał mnie,
jednak przeżyłem,
nie dałem się,
porwać w ramiona,
harpii i strzyg!
Jeszcze tam wrócę,
zniszczę je w mig!
Będą zawodzić i
w zgrozie wyć,
będę ich strachem,
wspomnienia myć.
Rozerwę wrogów,
ambrozją zemsta,
rozluźnię łańcuch,
co umysł pęta.
Rozwinę skrzydła
ptaka złotego,
spalę Babilon,
do dna węgielnego.
Wrzeszcząca horda
będzie bez szans,
mord, rzeź, masakra,
zabójczy trans..
Podmuchy żaru,
odwetu kres,
lecz smutek został.
Gdzie radość jest?
Może ją znajdę,
a może nie,
na razie w ogniu,
pławić się chce...
Napisany 27.07.2019 pod gwiazdami Warmii, na granicy Mazur. Oddaje część mojego stanu umysłu z ostatnich kilkudziesięciu miesięcy.