Morza szum słychać jak kiedyś. Ptaków śpiew umilkł od dawna. Plaża nie jest ani dzika, ani złota. Z wysokiego brzegu wieczór mew nie woła. Na szarej wydmie leży potargany egzemplarz "Głosu Wybrzeża". Skończyły się pogodne wakacje z blondynką. Napisane w mokrym piasku imię Marta rozmyły gnane przez zachodni wiatr, spienione fale. Historia jednej znajomości przepadła w gęstej mgle.
Annie przybyło lat. Gdy ją spotkałem raz pierwszy, mokre pachniały kasztany. Szła kupić chleb do sklepiku. Od jej wzroku, pod wilgotnymi płatami gałęzi zrobiło się fiołkowo. Szkoda, że wiosna trwała tak krótko. Mimo upływu czasu Anna jest ciągle atrakcyjna. Jak przystało na evergreen’a. Natomiast inna Anna już tu nie mieszka. I tak jest, jakby słońca ubyło w całym mieście.
Czy panna, madonna, legenda tych lat jeszcze pamięta jak ruszył świat do tańca, tego nie wiem. Jej atleta, huzar z podwiniętą podeszwą, stoi uparcie pod oknem. Moknie na deszczu jego długi cień. Karuzela z madonnami wiruje nieprzerwanie. Dzienne eskapady do Tomaszowa nie straciły na aktualności. Ewa wciąż zadziwia swoją świeżością. Tylko ogrodnikowi coraz trudniej pielęgnować groszki i róże.
Halina czy może Sonia?. Ta niepokorna dziewczyna to panna pszeniczna. Można pisać do niej na poste restante. Najlepiej krótki list. Dawniej wszyscy się za nią oglądali. Teraz czynią to wyłącznie małe elfy, zawsze gotowe do drogi. W wędrówce do nienazwanego papierowy księżyc miał być jej przewodnikiem, ale przypadkiem spadł z nieba, nieborak.
To mnie wymyśliła Irena nim nastał świt. Tematy na życie są jej specjalnością. Rankiem zamienia się w barwnego motyla, wieczorem miesza wiosłem anemię odbitych w wodzie gwiazd a nocą porywa ją magia księżyca. Kawiarenki, niegdyś bardzo gwarne, dzisiaj opustoszałe, właśnie odpłynęły. Tamte lata pewnie już nie wrócą. Kocha się raz. Na szczęście pozostaje jej kabała z siedmiu kart i radosne śpiewanie pod gołym niebem.
Helena liczy ciągle na kolejny, dobry dzień. Którejś nocy przyszedł do niej Czarny Alibaba, na szczęście, bez czterdziestu rozbójników. Odtąd poranki spędzają w lesie, wspólnie wypatrując rudego rydza. Kiedy mieli po dwadzieścia lat, mieli swój beztroski świat. Jak wszyscy zakochani, którzy są wśród nas. Dzisiaj nie otwierają drzwi nikomu. Wykupili bilet w jedną stronę, do przystanku happy end.
Dom Ady pochylił swą drewnianą twarz. Jest sama dziś wieczorem. Jej miły nie puka do skrzypiących drzwi. Mieszka zbyt daleko, by ją regularnie odwiedzać. Oboje popełnili wcześniej duży błąd. A przecież mogło być inaczej. Każda niedziela miała być dla nich. Adagio cantabile stało się przez to mniej śpiewne.
Kasia nuci ten sam od lat refren bez słów. Poza małym księciem nie widzi nikogo. Oczekuje swego wybrańca każdego trzynastego dnia miesiąca. Szybki Bill wcale się o nią nie martwi. Chciałby jej zaimponować, ale jest powolny intelektualnie. Nie ma zielonego pojęcia czemu lata odrzutowiec. O Einsteinie nigdy nie słyszał.
Urszula od kilku miesięcy szuka kogoś na stałe. W oko wpadł jej pewien Rafael. Szybko jednak o nim zapomniała, gdyż ważniejsze były dla niej poziomki. Są takie dni w tygodniu, kiedy ma ochotę wyjechać na wieś, gdzie krzywy chłopak z drewna bardzo za nią tęskni. To jej sekretna miłość ze szkolnej ławy. Czy odnajdą tamten świat sześćdziesiątych lat?
Maryla i Małgośka zostawiły bez żalu kolorowe jarmarki i autobusy zapłakane deszczem. Z taborem rozśpiewanych, cygańskich wozów wyruszyły w nieznane. Na kolejnym etapie podróży wsiadły do pociągu byle jakiego, nie dbając ani o bagaż ani o bilet. Jak się później okazało, było to długo oczekiwane remedium. Daleko, za wielką wodą, czekał już na nie diabeł i raj.
Skromny hotelik pod różami istnieje nadal. Zachowano nawet pokój numer osiem. Staruszek portier, który z uśmiechem dawał klucz, korzysta obecnie z zasłużonej emerytury. Okularnicy snują się po ulicach bez skryptów. Sława wyprowadziła się na ulicę Kamienną. Jest w dobrej formie, ale nie ma na tyle odwagi, by przesiadywać na dachu przy kominie. Ustąpiła miejsca czarnemu kotu.
Sympatyczna Maria, alias brzydula i rudzielec, jest sama. Chłopcy z obcych mórz odpłynęli a trzej przyjaciele z boiska wyjechali na zgrupowanie. Augustowskie noce zamieniła więc na bielańską karuzelę i niebieskie tramwaje z Sępolna.
Na całych jeziorach tylko ona, Teresa. Goniąc kormorany zgubiła piątą porę roku. Nawet wiatr wiosenny gitarzysta zguby nie odnalazł. Gorzko jej. Co więcej, wbrew samej sobie zaplątała się w błękity i zielenie, toteż jak zatrzymać miłego, już nie wie.
W alei gwiazd Julia i ja natknęliśmy się na uśmiechniętą Zdzisławę. Właśnie pożegnała lato na rok. Do następnego będzie szła piechotą. Beata dotrzyma jej towarzystwa. Bo przecież nie ma drogi dalekiej, gdy kroczy się ku słońcu.
A tymczasem jesień idzie przez park. Jej barwy zdominowały krajobraz. Lato koloru malin pozostało jedynie wspomnieniem. Na doliny w kwiatach trzeba będzie poczekać. W oddali, pod żółtymi koronami drzew, rozbrzmiewa powracająca melodyjka. W parkowej alejce widać dwie sylwetki. To Krystyna i jesienny, śmieszny pan.
Myślami jestem już z Magdą, która notuje coś w białych zeszytach o niebieskim, pachnącym groszku. Kasztany przestały szumieć i gubią liście. Na polach snują się dymy. W ogrodzie, pod gruszą zasnął słomiany chochoł. Dają się słyszeć pierwsze akordy koncertu na dwa świerszcze i wiatr w kominie.