rozpędziłem się, wzbiłem do lotu
i śpiewałem nad morzem i z wiatrem,
stojąc w miejscu, skrzydłami trzepocąc.
Za mną świt był i pola różane,
kochankowie spleceni w objęciach,
gdy się we mnie wtulałaś, wspomniałem,
gdy beztrosko trzymałem jej ręki.
Usłyszałem jak pieści ustami,
moje imię, miłosnym półszeptem,
pofrunąłem nad polem, łąkami
w dali bloki szarawe dostrzegłem.
Uchyliła pośpiesznie mi okno,
opadliśmy wtuleni na dywan,
rozbierałem pachnącą ją, mokrą
i kochałem nim sen cudny minął.