Jak ciężki wiatr porywa Twe wątłe ciało,
Jak ostatni oddech ulatuje, życie zabiera
Śmierdzące, brudne, czarne porzekadło.
Potrzebuję smutku, łaknę jego istnienia
Jak tlenu, jak Twojego ciała, miłości,
Dłoni ciepłych i chłodnych, Twego imienia,
Pragnę tego, by nie umrzeć z nicości.
Potrzebuję smutku, jego gorzkiego smaku,
Cierpkiego stanu skupienia, czarnej ściany
Do pisania wierszy krwią, ropą z baku
Naszego vana który stoi zastany.
Potrzebuję smutku, lepkiego od łez
Które sączą się niby z rany wszechświata,
Z desek teatru który pachnie jak stary bez,
I śmierdzi pierd*lonym rynsztokiem mega kata.
Potrzebuję mega kata, jeb*nego snu
W którym żyję, potrzebuję tego narkotyku
W postaci masochistycznego spektaklu,
Niech wyżre mi serce i wrzuci do dołu.
Potrzebuję mego dołu brudnego jak kibel,
Kibel zapyziałego baru dla ćpunów
W którym chora prostytutka zakłada knebel
I smaga mnie gałęziami narkotycznych królów.
Potrzebuję smutku, śmierci atencji
Która nie ominie mnie w swoim kawale,
Złapie za ręce i wrzuci do morza Walencji,
A ono, ono wyrzyga mnie niedbale.
Potrzebuję smutku moich przyjaciół
Którzy zebrani na pogrzebie będą rzygać,
Rzygać będą na widok odbitych kół
Na moje twarzy, i będą płakać, płakać.
Potrzebuję łez o smaku kosmosu,
Potrzebuję noża przy moim gardle,
Potrzebuję swojego chorego patosu,
Potrzebuję umrzeć w swojej pogardzie.