Latarnia oświecała im ciemne poręcze i deski,
Tuż pod ich krawędziami leżał śnieżny koc,
Biały w swoim istnieniu, prowadzony niczym kreski
Pociągu w Śniegu, artystyczny ład z czarnymi barierkami.
A bariery między nimi ustawione, wstrzymują jakoby
Ten zbiór paru desek przed mroźnymi pocałunkami,
W zawieszeniu trwają i skłonni do żałoby
Słuchają pustostanu śmietnika kamieniem ciosanego.
Tylko oblodzona ścieżka która do nich prowadzi
Zna tę historię, zna nieznajomego
Który je tam posadził.
Przechadzając się późnym wieczorem po parku
Wyobraziłem sobie, jak na tych zimnych ławkach
Siedzi dwójka młodzieńców, na zegarku
Minęła dwunasta, a oni pogrążeni w zadumach
Widzą się nieustannie, lecz dotknąć nie mogą.
Latarnia, która oświeca młode twarze,
Patrzy na nich z radością, patrzy z trwogą
Snując świetliste wiersze o niezłączonym pożarze.
Czarne barierki pomiędzy nimi jak dziurawy mur
Posadzone, czekają w milczeniu aż noc przejdzie,
A młodzieńcy zapatrzeni w siebie, pomimo chmur
Czekają aż ciemność odejdzie.
A pustostan śmietnika kamieniem ciosanego,
Zna oblodzoną ścieżkę która do nich prowadzi,
Zna tę historię, zna nieznajomego
Który ich tam posadził.
I snuć mogę tylko domysły o ich losie,
Co by było, gdyby ten mur nie istniał?
Czy równo z porankiem, pokochaliby się?
Cóż, gdyby to poeta wymyślał...