Na tysiące atomów, wyrwij dłonie bym nigdy
Już więcej nic nie napisał, a gdyby to było mało,
Spal mnie na stosie wierszy, nie oszczędzaj duszy
Przed rozpadnięciem, zepchnij mnie z klifu,
Utop mnie w oceanie łez zmieszanych z krwią,
A gdy zobaczysz w oczach błysk podziwu
Do Ciebie, zmieszaj mnie z błotem, niech tkwią
Te oczy godzinami na mrozie, niech tęskne
trzewia obrośnięte mglistymi pismami
Zapłoną pożądaniem, niech splątane włosy gęste
Od ropy własnych łez utopią się uśmiechami,
Smutnymi uśmiechami uciekającego losu.
Złam mnie, porwij mnie, rozerwij na części,
Przypal mi duszę, utop mi oczy, zabroń mi głosu,
Zabij mnie, zabij mnie, niech nie oszczędzi
Mnie ręka smukła, pachnąca jeszcze kwiatami,
Niech nie oszczędzą mnie te oczy zaszklone
Ciepłym płomieniem, i te usta z pełnymi kształtami,
One niech też mnie nie oszczędzają, a to co nie zrobione
Niech się nigdy nie spełnia, niech świat mnie pożre
I wypluje gdzieś poza szerokim kosmosem,
Lecz, o jedno tylko proszę, proszę, proszę
Byś trwała przy mnie swym kojącym głosem.