Słyszałem sonety głęboko miłosne,
Czułem sercem namiętność pogoni
Za chwilą, za tym co ulotne.
Widziałem ludzi co ranią się momentami,
Słyszałem wiersze o piękności pojmowaniu,
Czułem niemoc ciągnącą prostymi chwilami,
Prostymi stanami, nie ułożonymi w kochaniu.
Widziałem świat płonący małymi krokami,
Słyszałem zdania o szerokim spojrzeniu,
Czułem żal głęboki z upadłymi poetami,
Wieszczami w codziennym upodleniu.
Widziałem listy płonące na wielkim stosie,
Słyszałem słowa ulatniające się z dymem,
Czułem tęsknoty nieujarzmione pokłosie,
Wspomnienia z nieokreślonym rymem.
Widziałem śmierć ciągnącą saniami,
Słyszałem okrzyk jej wiernych pomagierów,
Czułem drżenie pod jej smętnymi kopytami,
Krokami wśród posępnych szeregów.
Widziałem na papierze miłość niespełnioną,
Słyszałem jej krótkie krzyki zagubienia,
Czułem jej obecność tęsknoty upragnioną,
Tęsknoty dla dwojga zatracenia.
Widziałem uczucie upadłe od miłości toni,
Słyszałem poematy setek bruzd,
Czułem dotyk nieznanych dłoni,
Czułem pocałunki znanych mi ust.
Widziałem swój upadek wśród snów,
Słyszałem puste słowa niezrozumienia,
Czułem rany od mojej miłości kłów,
Rany od wewnętrznego nieokiełznania.
Nie przewidziałem miłości rozdartej na pół,
Nie słyszałem słów wewnętrznego tłumu,
Nie czułem pohamowań mojej duszy kół,
Nie widziałem swojego poetyckiego rozumu.